Skip to main content

Rok 1332 – pierwszy pisemny zapis o Łodzi. Łódź stała się miastem w 1820 roku i wtedy rozpoczęła się era jej wspaniałego rozkwitu. Ta część Polski była wówczas pod zaborem rosyjskim.

Imigranci przybywali do Ziemi Obiecanej (tak wówczas nazywano Łódź) z całej Europy. Głównie z południowych Niemiec, Śląska i Czech, ale także z krajów tak odległych jak Portugalia, Anglia, Francja i Irlandia. Pierwszy młyn bawełny otwarto w 1825 roku, a 14 lat później pierwszą parową fabrykę tekstylną w Polsce i Imperium Rosyjskim. W 1839 roku ponad 78% populacji stanowili Niemcy. Pobudowano niemieckie szkoły i kościoły.

Stały napływ pracowników, przedsiębiorców i rzemieślników z całej Europy przekształcił Łódź w główny ośrodek przemysłu włókienniczego, potężnego rosyjskiego imperium obejmującego obszary Europy Środkowej aż po Alaskę. W społeczeństwie dominowały trzy grupy narodowościowe, które najbardziej przyczyniły się do rozwoju miasta: Polacy, Niemcy i Żydzi. Ci ostatni zaczęli przybywać od 1848. Wielu rzemieślników w Łodzi, to byli tkacze z Górnego i Dolnego Śląska, południowo-zachodniej Polski, głównie Niemcy. [Z Wikipedii].

Do roku 1938 liczba ludności miasta, to ponad 600.000, a jedną trzecią stanowili Żydzi. Od 1848 roku car Rosji znosi prawa ograniczające osadnictwo żydowskie w miastach polskich i zezwala Żydom osiedlania się w całej Łodzi.

Podczas II wojny światowej większość Żydów została zamordowana przez hitlerowców. Po wojnie około 50.000 Żydów przesiedliło się do Łodzi. Ale życie w reżimie komunistycznym („pod komuną”, jak Polacy nazywają ten reżim), nie sprzyjał Żydom. W 1957 roku większość opuszcza Polskę, wielu wyjeżdża do swojej ziemi obiecanej, do Izraela.

Szpital Wojskowy teraz też uniwersytet medyczny

Kiedy w kwietniu 1945 roku mój ojciec przybył do Łodzi, było to wciąż miasto z bardzo dobrze rozwiniętym przemysłem włókienniczym. Jako oficer zapatrzenia w szpitalu wojskowym żył i pracował w miejscu pracy. Szpital został splądrowany, najpierw przez wycofujących się Niemców, a następnie przez Rosjan zmierzających na zachód za wojskami niemieckimi. W szpitalu brakowało koców, prześcieradeł, ręczników i wielu innych produktów potrzebnych rannym żołnierzom. Adam i kilkunastu jego przyjaciół ze szpitala, głównie lekarzy, utworzyli zespół muzyczny. Adam oczywiście śpiewał, ale również grał na skrzypcach, a także na klarnecie. Inni także śpiewali i grali na różnych instrumentach. Natychmiast zaczęli koncertować w wielu fabrykach włókienniczych w Łodzi, co spotykało się z wielkim uznaniem i sukces był murowany. Polacy, w ogóle Słowianie, kochają śpiew i muzykę. Po strasznych przeżyciach wojennych, nic bardziej nie mogło ich uszczęśliwić jak grupa młodych mężczyzn śpiewająca w języku polskim. W podzięce, kierownicy i pracownicy fabryki, dostarczyli im wszystkie potrzebne towary tekstylne, które były niezbędne w szpitalu.

Niespodziewanym, ale nie niezwykłym efektem tej trasy muzycznej było to, że przystojny 35-letni oficer zakochał się w pięknej 25-letniej blondynce, księgowej, pracującej w jednej z fabryk. Nazywała się Józefa Maria Potocka. Była katoliczką, więc pobrali się w katolickiej katedrze w Łodzi, a w październiku 1946 r. przyszedłem na świat. Urodziłem się w szpitalu, w którym żyli.

Ślubny portret: Adam i Józefa z domu Potocka

Potoccy – to stare i znane w Polsce nazwisko. Dom hrabiego Potockiego, to dom jednego z najbogatszych i najpotężniejszych rodów magnackich, którego potomkowie nadal żyją w Polsce. Rodzina jest znana za sprawą wielu polskich mężów stanu, przywódców wojskowych i działaczy kultury. Ze strony mojej matki rodzina niestety nie była bogata, bo jeden z jej przodków poślubił kobietę z ludu, popełnił mezalians i został wydziedziczony.

Więc Józefa lub Jutka, jak mój ojciec i ich przyjaciele się do niej zwracali, była katoliczką. Mój ojciec nigdy nie był praktykującym Żydem, a po wojnie stał się agnostykiem. Mawiał: “Gdzie był Bóg, kiedy te hitlerowskie bestie eksterminowały moją rodzinę i wszystkie miliony innych ludzi? Boga nie ma!” Musiał się ochrzcić, aby wziąć ślub w kościele i przyjął imię Andrzej. Nigdy tego imienia nie używał. Do lat 80-tych nie byłem tego świadomy. Nigdy nie chodził do kościoła, z wyjątkiem chrzcin, wesel czy pogrzebów, rodziny i przyjaciół. Szedł do synagogi, jeśli przyjaciele prosili, aby zaśpiewał, jako kantor podczas żydowskich świąt, takich jak Rosz HaSzana i Jom Kipur. Jego życzeniem było być pochowanym w tradycji żydowskiej. Tak się też stało. Gdy zmarł urządziliśmy mu tradycyjny pogrzeb i pochówek żydowski. Moja mama, mój brat i ja, trójka katolików, obchodziliśmy tydzień żałoby – Shiva, by uszanować jego pamięć. Przyjaciele i rodzina byli bardzo wzruszeni. Wielu dołączyło do nas. Siedzieliśmy, wspominaliśmy i na zawsze w naszych sercach i myślach pozostał Adam.

W ciągu kilku lat po wojnie, zbrojne oddziały partyzanckie ukrywały się w lasach i walczyły o wolną Polskę. Byli przeciwko rosyjskiemu nadzorowi i komunistycznemu rządowi Polski. W rezultacie zostali oskarżeni o “zbrodniczą działalność skierowaną przeciwko Polsce Ludowej”. Wiki: Narodowe Siły Zbrojne

Dziś można by ich nazywać terrorystami, rebeliantami, faszystami lub bojownikami o wolność – w zależności od strony politycznej, po której byśmy się znaleźli.

Z czasów, gdy Adam był we wojsku i pracował w szpitalu utkwiły mu w pamięci dwa zdarzenia.

Pierwsze miało miejsce podczas spotkania towarzyskiego, w wiejskiej posiadłości, oficerów i lekarzy szpitala wraz z żonami i przyjaciółmi. Moja matka miała wielkie obawy przed tym wyjazdem. Jej złe przeczucia przekonały ojca. Nie pojechali. A tam, kiedy biesiadnicy wspaniale się bawili, faszyści otoczyli dom i spadł na nich grad kul. Wielu z nich zginęło.

Drugie zdarzenie związane było z dostawą mięsa. Od czasu do czasu Adam Szary, oficer odpowiedzialny za dostawy, musiał z ludźmi jechać na wieś po mięso i żywe zwierzęta. Zaopatrywał się w wiejskich gospodarstwach, a zwierzęta, głównie krowy i świnie, przewozili ciężarówkami. Wracając do Łodzi, w środku lasu, zostali otoczeni przez oddział zbrojny. Po krótkiej negocjacji, podczas której wszyscy z przerażeniem patrzyli na lufy karabinów, Adam wypuścił krowy pod warunkiem, że dowódca podpisze pokwitowanie przejęcia ładunku. Nie było żadnego powodu, aby zabijać się nawzajem lub ryzykować oskarżenie przez władzę o kradzież i sprzedaż krów na czarnym rynku.

“Łódź – ul Piotrkowska 04” Konrad Kloszewski
Centralna ulica w Łodzi, bardzo blisko do naszego mieszkania.

Wkrótce po moim urodzeniu, Adam zdecydował się na powrót do normalnego życia. Dzięki jego znajomości materiału, jakim było drzewo, zaproponowano mu stanowisko dyrektora dużego tartaku w Zgierzu, koło Łodzi. Przydzielono mu mieszkanie na ulicy Narutowicza, w pobliżu centrum miasta. Tartak był w północnej części miasta, 45 minut jazdy tramwajem. Ojciec wstawał wcześnie rano, około 5:30, palił w piecu używając drewna i węgla. (A teraz ja opowiem o piecu z mojego punktu widzenia, bo przecież w Polsce wszyscy dokładnie wiedzą co to jest, czy był, piec kaflowy i jak się w nim paliło. Bo moje amerykańskie dzieci, na przykład, nie mają o tym pojęcia!) Ten bardzo przydatny i skuteczny „przyrząd” został wbudowany w ścianę między kuchnią a salonem. Po obu stronach został pokryty białymi kafelkami, miał około półtora metra szerokości, wysokości zaś od podłogi do sufitu. Przez małe drzwiczki od strony kuchni najpierw wkładano kawałki drewna, potem węgiel, w razie potrzeby dorzucając w ciągu dnia. Piec ogrzewał całe mieszkanie, a przez cały dzień i noc wydawał przyjemne ciepło, nawet w czasie polskiej lodowatej zimy.

Zimy były mroźne (brrr) – każdego ranka przed wyruszeniem do pracy ojciec zakładał skarpetki i owijał je długimi paskami filcu nazywanymi puttees w języku angielskim, a onucami w języku polskim.  Onuce nie były zbyt eleganckie, ale za to dzięki nim przez cały dzień nogi były suche i ciepłe.

Typowy “onuce” lub puttees.

Architektura przedwojenna Łodzi i wielu miast Europy kojarzy się z kamienicami budowanymi z wewnętrznym podwórkiem, kwadratowym lub prostokątnym, które ze wszystkich stron okalały budynki. Wchodziło się przez wysoką bramę, długim i wysokim do pierwszego piętra korytarzem, który znajdował się pod frontowym budynkiem. Podwórko miało około 30m na 50m. Wejście do naszej klatki schodowej znajdowało się w prawym skrajnym rogu, a mieszkanie na 4. piętrze, bez windy (!). W bliskim lewym rogu było wejście do naszej piwnicy, która miała wymiary 6m na 6m i jakieś 3m w głąb ziemi. Schodziło się po stromych schodach, a obok było takie koryto, po którym spuszczało się towary przechowywane na zimę. Ze względu na swoją pracę i dobre kontakty z chłopami dostarczającymi drewno z okolicznych lasów do tartaku, mój ojciec, przed początkiem każdej zimy, miał piwnicę wypełnioną węglem, drewnem i ziemniakami. Pamiętam, że wszystko było układane w trzech stosach. A pamiętam również, że kiedy dorastałem, to była moja powinność przynieść wiadro ziemniaków lub drewna do kuchni. Mieszkania były wysokie, jakieś 3-4 m. Okna wysokie i podwójne – nie podwójne szyby, jak to jest w dzisiejszych czasach, ale tak naprawdę dwa okna, a między nimi około 15cm przestrzeni, co stanowiło izolację. Zimą to była nasza lodówka. W tamtym czasie codziennie kupowało się świeżą żywność.

Wejście do Narutowicza 18, gdzie mieszkaliśmy. Nie uległo zmianie od 1957 roku.

Water-closet (WC) czyli toaleta – wspólna z sąsiadami (!)– małe pomieszczenie z prawej strony wejścia do mieszkania, potem długi korytarz już do tylko naszego mieszkania. Łazienka z umywalką i dużą wanną była na końcu kuchni. Za zewnętrzną ścianą łazienki i kuchni był sala koncertowa Filharmonii Łódzkiej. Będąc w wannie często słyszałem ich próby i koncerty. Muzyka sączyła się przez grube ściany tych 100-letnich europejskich budynków. W domu nie było bieżącej ciepłej wody. Wodę do kąpieli trzeba było grzać na kuchence węglowej w kuchni. Ale, tu ciekawostka, zwłaszcza dla osób nigdy nie mieszkających w Polsce, wanna służyła także jako tymczasowy basen dla żywych, dużych ryb, które moja matka kupowała na kolację.

Na szczycie schodów, między mieszkaniami, na szerokim parapecie okiennym, na stercie starych gazet był mamy „warsztat” do sprawiania ryb i kurczaków. Trzeba zdać sobie sprawę, że ryby były zazwyczaj żywe, nawet przez cały dzień pływały w „basenie”, jak już wspomniałem. Kurczaki (lub inny drób) były martwe, ale z piórami, głową i wnętrznościami. Moja matka wyrywała i opalała pióra, i zeskrobywała łuski z ryb i jak rzeźnik cięła to wszystko na kawałki. Mój ojciec lubił dobrze zjeść, a matka była wspaniałą kucharką. Na pytanie, co mu smakuje bardziej – wołowina czy wieprzowina? – Adam zawsze mówił – ryby! Ulubionymi rybami były karpie i szczupaki. Karp po żydowsku, co nazywa się gefilte fisz lub nadziewana ryba po żydowsku. Szczupak smażony, czasem panierowany. Kawałki kurczaka najczęściej gotowane, co dawało wspaniały rosół i dietetyczne mięso. Na obiad, czy kolację pyszne sznycle – piersi kur czy indyków, albo inne mięso – krojone w cienkie plastry, panierowane i smażone.

Ojciec spełniał się w tartaku, wymyślił kilka sposobów na zmniejszenie odpadów i powtórne ich wykorzystane. Z długich cienkich kawałków drewna (listew) zbijano kratę, tworząc siatkę, którą natychmiast zainteresowali się okoliczni gospodarze wykorzystując ją na ogrodzenia do swoich domostw.

Ojciec ze względu na swoje duże zaangażowanie w pracy oraz skuteczność w prowadzeniu tartaku nigdy nie był zmuszany do wstąpienia do partii komunistycznej.

Jak już wspomniałem, mój ojciec kochał piłkę nożną. Był pasjonatem sportu. Często w niedzielę zabierał mnie na mecz. Szliśmy jakieś pół godziny spacerem lub jechaliśmy tramwajem.

Śpiewał w Rosyjskim Chórze Ludowym, jak również w Żydowskim. Te chóry były prowadzone przez kapelmistrza Szaula Berezowskiego, jego dobrego przyjaciela, pianisty i kompozytora. Był również zatrudniony w Operze Łódzkiej, w której wykonywał partie wokalne w wielu klasycznych operach i operetkach.

W tamtych trudnych powojennych czasach trzeba było szukać innych możliwości zarobienia dodatkowych środków na utrzymanie rodziny. Rodzice szyli w domu torebki damskie i nie tylko. Ojciec nauczył moją matkę fachu i była naprawdę dobrą krawcową, która miała wiele klientek. Dodatkowo zajmowali się handlem… złotymi monetami i dolarami, co oczywiście było nielegalne. Pewnego razu zostali wezwani na posterunek milicji, ale jakoś udało im się z tego wyjść bez problemów. Wszelkie takie przewinienia uznawano za antyspołeczne i antykomunistyczne. Wymierzano wysokie kary, często skazywano ludzi na długoletnie więzienie i ciężkie prace fizyczne.

W 1955 roku przyszedł na świat mój brat Jan Kazimierz. Czy to było planowane dziecko? Nie wiem, ale rodzice byli szczęśliwi i wszyscy przyjęliśmy nowego członka rodziny z ogromną radością.

W 1948 roku mój ojciec zaczął starać się o wizę emigracyjną do Ameryki, ale nic z tego nie wyszło. W 1956 rząd polski dał przyzwolenie na wyjazd do Izraela osobom pochodzenia żydowskiego i ich rodzinom. Moi rodzice złożyli wniosek o wizę i w 1957 roku ją otrzymaliśmy. W dniu 1 maja wyjechaliśmy do Izraela.

Ślub. Babcia i Dziadek są od lewej Adama.


Szczęśliwi nowożeńcy.
Letnie wakacje na Bałtyku w Międzyzdrojach w 1949 roku;
Po prawej stronie, w Morskim Oku, w polskich Tatrach.
W stroju dla jednej z polskich oper, a także z żydowskimi członkami chóru i Berezowskim.
Oficjalny dowód członka Łódzkiej Opery.

Leave a Reply

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.